misiekkk pisze:To były czasy, gdy wyposażenie nauczyciela, szczególnie polonisty, mocno różniło się od obecnego standardu.
Obejmowało mechaniczne przyrządy służące do ręcznego ( czyli przez dłonie i inne części ciała też ) tłumaczenia jak się pisze a jak się nie pisze.
Dokładnie tak.
W czasach, kiedy uczęszczałem do szkoły podstawowej nie było takich jednostek chorobowych jak "dys-cokolwiek".
Po prostu nie było.
Jeśli pacjent nie był w stanie zrozumieć zasad ortografii ( uwaga! młodzieży! ortografia bazuje na zasadach, a nie na "bo tak" ) to wtedy po prostu uczył się na pamięć konkretne wyrazy.
Widać to w dzisiejszych czasach.
W mojej pracy dużo piszę i dużo czytam, głównie drogą elektroniczną... od razu widać z kim ma się do czynienia, ponieważ bardzo łatwo można rozróżnić tych, którzy uczyli się w latach '80 od tych, którzy robili to ( lub i nie ) później.
Oczywiście byłbym szalenie niesprawiedliwy gdybym uznał, że jest tak i koniec - bo nie jest. Zdarzają się lingwistyczne perełki urodzone w roku 1999 jak i ortograficzno-interpunkcyjne ameby z rocznika 1983.
Ale widać to gołym okiem - pokolenie Neostrady, czatów i GG wkroczyło w dorosłe życie, ale wszystkie nawyki językowe zostały. Czyli - po prostu - brak jakichkolwiek nawyków językowych.
Pismo do Dyrektora Bardzo Ważnego Urzędu nie różni się dla nich niczym od pogawędki przez fejsbuczkowy czat.
Osobiście mnie to przeraża.